Inspiracją dla tego wpisu był konkurs organizowany na jednym z portali parentingowych. Postanowiłam opisać tu swoją historię.
A było to tak:
To była moja druga ciąża...Wiedziałam już z doświadczenia,
że skurcze nie muszą być wcale regularne i występować co 5 minut...
Skurcze zaczęły się wieczorem. Raz były co 10 minut, innym
razem co 40. Jeszcze rano byłam u swojej lekarza prowadzącej, która
powiedziała, że jeśli za tydzień nie urodzę to weźmie mnie do szpitala. Także
miałam jeszcze trochę czasu ;)
W nocy skurcze były coraz bardziej bolesne, choć nadal
nieregularne. Każde wyjście do toalety powodowało niesamowity ból, a zarazem
strach. Jeszcze nigdy mnie tak nie bolało. Około 3 nad ranem postanowiłam iść
się wykąpać. Pomogło. Ból powoli znikał. Ulżyło mi, bo przecież trzeba było
jeszcze zaprowadzić synka na 6 rano do przedszkola i wtedy mogę już rodzić!
To był moja największa obawa jeszcze w ciąży. Co zrobimy z
synkiem jak zacznę rodzić w środku nocy? Dziadkowie mieszkają daleko, nie
zdążyli by przyjechać. Dookoła żadnej rodziny. A znajomi wiadomo. Praca, praca,
praca...
I spełnił się mój koszmar.
O 3:40 stwierdziłam, że już nie wytrzymam. Co teraz z
synkiem? Tylko o to się martwiłam. Mąż mówił, żebym zadzwoniła do sąsiadki. Nie
odbierała. Zdenerwowałam się trochę. Zaczęłam powoli ubierać się. Słyszę, że
oddzwania. Ucieszyłam się niesamowicie! Jeszcze zanim Mąż zaprowadził synka na
górę, okazało się, że poprzedniego dnia zostawili kurtkę w przedszkolu. Ja do
połowy zgięta zaczęłam przetrzepywać szafę w poszukiwaniu kurtki zastępczej, bo
wiadomo, faceci nie wiedzą gdzie co jest i w co ubrać dziecko ;)
O 4 rano siedziałam już w samochodzie. Każda dziura i
koleina to był istny koszmar!
Bardzo szybko zostałam przyjęta do szpitala. Pojechaliśmy na
oddział, a tam cicho, głucho, nikogo nie ma. Pojawiła się salowa, która
obudziła położną. Ta powoli kazała
położyć mi się do badania i nagle....zaczęła uwijać się jak w mrowisku i
mówi: "Dziewczyno, Ty już rodzisz! Możesz dotknąć główki."
Wystraszyłam się i nie chciałam tego zrobić.
O 4:45 było już po wszystkim. Urodziła się zdrowa i
silna dziewczynka. I tak jest do dziś. Gdybym jeszcze trochę poczekała z wyjazdem
do szpitala - urodziłabym w domu. Tak powiedziała położna. Dobrze, że szpital
był tak blisko.
Mąż zdążył jeszcze wrócić do domu i zaprowadzić synka do przedszkola na śniadanie :)
Niesamowita historia :) Dobrze, że zdąrzyłaś. Ja zawsze mówiłam, że wolę dłużej w domu posiedzieć, bo jakoś w domu mniej boli ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję zdrowej córeczki :) Oby oboje rozwijali się zdrowo i szczęśliwie :)
Dziękuję :) Oboje mało chorują tylko ja ciągle od nich coś łapię ;) A wizja porodu w domu - prawie jak na filmie ;)
Usuń